stycznia 23, 2018

Angela Carter - Narzeczona tygrysa (2/4)



Moje zmysły były oszołomione odurzającą wonią Mości Pana, zbyt intensywnym w tak małym pomieszczeniu purpurowym zapachem piżma. Chyba kąpie się w tych perfumach, nasącza nimi koszule i bieliznę, czym więc sam pachnie, skoro potrzebuje aż takiego kamuflażu?  Nigdy nie widziałam, aby tak potężny mężczyzna sprawiał wrażenie równie dwuwymiarowego, nawet mimo osobliwej elegancji Bestii, staromodnego surduta, który musiał, sądząc z wyglądu, zostać kupiony w odległych czasach, nim narzucił sobie samotność; a potem nie czuł potrzeby wymiany go na modniejszy. Widać olbrzymią niezgrabność w jego posturze, wielkiej i zwalistej i dziwne poczucie, że powstrzymuje sam siebie, jakby walczył ze sobą, aby trzymać się prosto i nie opaść na cztery łapy. Biedny człowiek, pokazuje nasze ludzkie aspiracje by dorównać bogom w krzywym zwierciadle. Tylko z daleka przypomina człowieka, podczas gdy w rzeczywistości nosi maskę z wymalowaną na niej ludzką twarzą. O tak, to piękna twarz, ale jest zbyt symetryczna, aby w pełni uznać ją za zupełnie ludzką – jeden profil to lustrzane odbicie drugiego, zbyt idealny, zbyt niepokojący. Nosi także perukę, sztuczne włosy związał na karku kokardą, takie peruki widuje się na starych portretach. Skromny jedwabny żabot z perłami skrywający szyję. A giemzowe rękawiczki, chociaż duże i nieforemne, nie do końca wydają się osłaniać jego ręce.
Jest jarmarczną lalką z paper mâché i włosami z krepiny, a jednak gra w karty jak szatan.
Jego stłumiony głos wydobywa się spod maski z dużej odległości, kiedy nachyla się nad rozdaniem, a mowa jest tak zniekształcona przez pomruki, że tylko jego lokaj potrafi zrozumieć i przekazać jego słowa, jakby pan był niezdarną kukiełką, a sługa brzuchomówcą.
Knot zapadł się w roztopionym wosku, świece stopniały. Do czasu, kiedy moja róża straciła wszystkie płatki, mój ojciec również pozostał z niczym.
- Oprócz dziewczyny.
Hazard to choroba. Mój ojciec mówił, że mnie kocha, a jednak poświęcił swą córkę za kilka partii kart. Rozłożył je, w lustrze widziałam dziką nadzieję żarzącą się w jego oczach. Miał rozpięty kołnierzyk, potargane włosy stały dęba, na twarzy malowała się udręka człowieka w ostatnim stadium rozpusty. Przez stare mury wtargnął chłód, który mnie przeniknął, zmarzłam bardziej niż w Rosji, gdzie noce są najzimniejsze.
Królowa, król, as. Widziałam je w lustrze. Och, wiem, że sądził, że mnie nie straci, poza tym razem ze mną wróciłyby do niego wszystko, co dotąd przegrał, resztki naszej rodzinnej fortuny odzyskane za jednym zamachem. A poza tym, czy nie wygrałby też rodowego palazzo Bestii poza miastem, jego niewyobrażalnego majątku, ziem ciągnących się wzdłuż rzeki, nieruchomości, skarbca, jego Mantegnów, Gulio Romanów, solniczek Celliniego, jego tytułów… miasta samego w sobie.
Musicie wiedzieć, że mój ojciec cenił mnie mniej niż królewskie dobra, ale też nie bardziej niż królewskie dobra.
W saloniku było piekielnie zimno. A mnie, dziecku surowej Północy, wydawało się, że nie moje ciało, ale dusza mojego ojca jest w niebezpieczeństwie.
Oczywiście mój ojciec wierzył w cuda, który gracz nie wierzy? Czy nie w poszukiwaniu właśnie takiego cudu nie przybyliśmy z krainy niedźwiedzi i spadających gwiazd?
Tak więc balansowaliśmy na krawędzi.
Bestia zawył i wyłożył na stół trzy pozostałe asy.
Obojętni słudzy wślizgnęli się teraz gładko, jak na kółkach, by zgasić wszystkie świece. Patrząc na nich można było pomyśleć, że nic tu nie zaszło. Ziewnęli nieco z urazą, zbliżał się poranek, a my nie pozwoliliśmy się im położyć. Służący Bestii przyniósł jego płaszcz. Podczas ich przygotowań do odjazdu, ojciec wpatrywał się w zdradzieckie karty, rozłożone na stole.
Służący Bestii poinformował mnie cierpko, że on, lokaj, przyjedzie po mnie i moje rzeczy o dziesiątej następnego dnia i zawiezie mnie do palazzo Bestii. Capisco? Byłam tak wstrząśnięta, że ledwie szepnęłam: capisco, więc powtórzył cierpliwie rozkaz; dziwny, chudy, szybki człowieczek, który idąc podskakiwał nierytmicznie na powykręcanych stopach w cudacznych, podłużnych butach.
Wcześniej mój ojciec poczerwieniał jak ogień; teraz był biały jak śnieg oblepiający okiennice. Jego oczy zwilgotniały, jakby miał się rozpłakać.
- „Na wzór indyjskiego prostego pari” – zacytował, zawsze kochał retorykę - „Którego ręka na wzór indyjskiego prostego pari odrzuciła perłę / Więcej niż całe jego plemię wartą.”[1] Straciłem swoją perłę, bezcenną perłę.
Wówczas Bestia wydał nagły, przerażający odgłos, coś pomiędzy pomrukiem a rykiem, świece zamigotały. Szybki lokaj, sztywny hipokryta, przetłumaczył bez mrugnięcia okiem:
- Mój pan mówi: Jeśli jesteś tak bezmyślny, kiedy chodzi o skarby, musisz się spodziewać, że ci je odbiorą.
Ukłonił się i posłał uśmiech, którego nie mógł zaoferować jego pan. Potem wyszli.
Obserwowałam śnieg, który przestał padać tuż przed świtem, ścisnął ostry mróz, następnego ranka powietrze było niczym z żelaza.
Powóz Bestii, elegancki, chociaż staromodny, był czarny jak karawan, a ciągnął go dziarski kary wałach, sapiący z nozdrzy parą i ugniatający kopytami śnieg z takim zapałem, że nabrałam nadziei, że nie cały świat był tak skuty lodem jak ja. Zawsze przychylałam się do zdania Guliwera, że konie są lepsze od ludzi i tamtego dnia chętnie wyruszyłabym z nim do końskiego królestwa, jeśli tylko miałabym szansę.
Lokaj w schludnej czarno-złotej liberii usiadł na koźle, ściskając, cóżby innego jak bukiet przeklętych białych róż swojego pana, jak gdyby ofiara z kwiatów pozwalała pogodzić się kobiecie z każdym upokorzeniem. Zeskoczył z nadzwyczajną zwinnością, żeby bezceremonialnie wepchnąć mi go do ręki. Mój zapłakany ojciec chce różę, na znak, że mu wybaczam. Kiedy łamię łodygę, kłuję się w palec, dostaje więc różę poplamioną krwią.
Lokaj przyklęknął przy moich stopach, by otulić mnie futrami z dziwnym rodzajem niepochlebnej uniżoności, lecz zapomniał się tak bardzo, że drapał się z zacięciem pod białą peruką palcem wskazującym, spoglądając na mnie, jakby to określiła stara niania „przestarzałym spojrzeniem” – ironicznym, chytrym, trochę potępiającym. Z litością? Litości tam nie było. Oczy miał wilgotne i brązowe, na twarzy widniała niewinna przebiegłość starego dziecka. Miał irytujący zwyczaj mamrotania do siebie pod nosem przez cały czas, kiedy pakował zdobycze swojego pana. Zaciągnęłam zasłony, żeby uchronić się przed ojcowskim pożegnaniem; uraza cięła mnie niczym szkło.
Przegrana Bestii! A na czym, zastanawiałam się, polegała prawdziwa natura jego „bestialstwa”? Moja angielska niania opowiadała mi niegdyś o człowieku-tygrysie, którego widziała w Londynie, kiedy była dziewczynką, żeby wymóc na mnie grzeczne zachowanie, gdyż byłam istotką z charakterem i nie dawałam się zastraszyć groźną miną ani przekupić łyżką konfitury. Jeśli nie przestaniesz dokuczać guwernantkom, moja ślicznotko, człowiek-tygrys przyjdzie i cię zabierze. Sprowadzili go z Sumatry, mówiła, zad miał włochaty i tylko w połowie przypominał człowieka.
A przecież Bestia cały czas nosi maskę i to niemożliwe, żeby jego twarz przypominała moją.
Człowiek-tygrys mimo swojej włochatości potrafi chwycić kufel piwa jak każdy chrześcijanin i wychylić go do dna. Czyż niania nie widziała tego na własne oczy, w karczmie U George’a, przy schodach prowadzących do Upper Moor Fields, kiedy była taka mała jak ja, sepleniła i też uczyła się chodzić? A potem wzdychała za Londynem, zostawionym w przeszłości za Morzem Północnym. Ale jeśli ta panienka nie będzie dobrą dziewczynką i nie zje gotowanych buraków, wtedy człowiek-tygrys przywdzieje obszerny, czarny, podróżny płaszcz, obszyty futrem, taki jak płaszcz twego tatusia, pożyczy wichrowego rumaka od Króla Olch, popędzi przez noc wprost do twego pokoju i….
Tak, moja piękna! POŁKNIE CIĘ W CAŁOŚCI!
Pamiętam, jak piszczałam z rozkosznego przerażenia, na wpół jej wierząc, na wpół wiedząc, że mnie nabiera. A jednak były rzeczy, o których jej nie mówiłam. Na naszym straconym folwarku, gdzie chichoczące piastunki ujawniły mi prawdę o tym, co byk robi krowom, usłyszałam o córce woźnicy. Ciii, ciii, nie mów swojej nianiuni żeśmy ci powiedziały, panna od woźnicy, z zajęczą wargą, zezowata, brzydka jak noc, kto by ją zechciał? Aliści na jej zgubę, brzuch jej urósł wśród drwin chłopów stajennych i urodziła syna niedźwiedzia, tak przynajmniej mówią. Urodził się z futrem i kłami, to wystarczy za dowód. Ale kiedy podrósł, był dobrym pasterzem, choć nigdy się nie ożenił, żył w chacie za wioską i mógł sprawić, żeby wiatr wiał w tę stronę, w którą chciał, i umiał powiedzieć z których jajek wyklują się koguty, a z których kury.
Zabobonni wieśniacy przynieśli kiedyś memu ojcu czaszkę z rogami długimi na cztery cale każdy i nie chcieli wrócić na pole, gdzie ich nieszczęsny pług zakłócił jej spoczynek, dopóki nie poszedł z nimi ksiądz; ta czaszka miała przecież ludzką szczękę, prawda?
Plotki starych bab, dziecinne strachy! Dobrze wiedziałam, dlaczego z dreszczem przyjemnego podniecenia wracam do niezwykłych przesądów z dzieciństwa w chwili, kiedy się ono skończyło. Odtąd moją jedyną wartością była własna skóra i zamierzałam uczynić pierwszą inwestycję.
Zostawiliśmy miasto daleko za sobą i jechaliśmy teraz przez rozległe, płaskie, zaśnieżone pustkowie, gdzie koślawe kikuty wierzb pochylały rozwichrzone głowy nad zlodowaciałymi rowami, mgła przybliżała horyzont, scalając go z niebem, tak że wydawał się leżeć nie dalej niż kilka cali od powozu. Jak okiem sięgnąć, nie było śladów życia. Mizerna, jałowa, martwa pora w fałszywym Edenie, w którym wszystkie owoce powlekły się mrozem! A moje wrażliwe róże już zwiędły. Otworzyłam drzwi karety i wyrzuciłam przekwitły bukiet w koleiny zamarzłego błota przy drodze. Nagle zerwał się przenikliwy, mroźny wiatr i dmuchnął mi w twarz suchym ryżem drobnego śniegu. Mgła podniosła się na tyle, abym ujrzała przed sobą ogrom częściowo zrujnowanej fasady z czystoczerwonej cegły, olbrzymią pułapkę na ludzi, megalomańską cytadelę jego palazzo.  
Był to samotny lecz wymarły świat, wypalona planeta. Zobaczyłam, że Bestia kupił swoją fortuną nie wygody, ale samotność.




[1] W. Shakespeare, Otello, Akt V, scena II. Przekład J. Paszkowskiego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 bajariusz , Blogger