Emma Donoghue – Opowieść o bucie
Zanim
przyszła, panowało zimno.
Odkąd
umarła moja matka, puchowe łoże było twarde niczym kamienna posadzka. Każde
wypowiedziane słowo było śliskie jak żaba. Cokolwiek wkładałam na grzbiet,
ocierało me ciało jak parciany worek. W mojej głowie słyszałam pukanie, ale kiedy
dobiegałam do drzwi, nikt za nimi nie stał. Dni ulatywały jak kurz zdmuchnięty
z opuszków palców.
Szorowałam i zamiatałam, bo nie było nikogo, kto
zrobiłby to za mnie. Zgarniałam popiół własnymi rękami i czyściłam podłogę na
krwawiących kolanach. Liczyłam ziarenka ryżu i przebierałam czarną i czerwoną
fasolę.
Nikt mnie do tego wszystkiego nie zmuszał, nikt na
mnie nie krzyczał, nikt nie karał mnie poza mną samą. Piskliwe głosy skrzeczały
we mnie. Ruszaj się, leniwy brudasie. Głosy w mojej głowie znały odpowiedź na
każde pytanie. W niektóre dni pytały, czemu jeszcze żyję. Szukałam pośród nich
głosu matki, ale nie byłam w stanie jej usłyszeć przez resztę hałasu.
Kiedy kończyłam wszystko, co właściwie mogło być
zrobione, na koniec dnia, głosy cichły. Klękałam przy palenisku i patrzyłam w
żarzące się węgle, dopóki nie zwilgotniały mi oczy. Przypuszczam, że próbowałam
wyobrazić sobie przyszłość. W niektóre noce płakałam, gładząc się po włosach
własną dłonią, aż zapadłam w sen.
Kiedyś, kiedy znów pobiegłam ku drzwiom, za którymi
nikogo nie było, znowu ujrzałam pustkę, lecz obca stała tuż za mną. Pomyślałam
przez chwilę, że musiała wyjść z płomieni. Jej oczy płonęły, a brwi były szare
jak popiół.
Obca powiedziała, że muszę być zmęczona, i że
zamiatanie może poczekać. Zabrała mnie do ogrodu i pokazała leszczynę, której
nigdy wcześniej nie widziałam. Zaczęłam zadawać pytania, ale przyłożyła swój
drobny palec do mych ust, tak, że mogłam usłyszeć gruchanie synogarlicy na
najwyższej gałęzi.
Okazało się, że znała moją matkę, kiedy ta jeszcze
żyła. Powiedziała, że to drzewo matki.
Jak zacząć, aby opisać te wszystkie przemiany? Stare,
zakurzone życie obróciło się w nowe. Przyoblekła
moje ciało w błękitne jedwabie, tańczyłam w kryształowych pantofelkach.
A potem, ponieważ ją o to prosiłam, zabrała mnie na
bal. Czy nie o to prosi każda dziewczyna?
Jej powóz zawiózł mnie aż pod schody pałacu.
Dokładnie wiedziałam, jak się zachowywać. Uśmiechałam się uroczo, kiedy otwarto
wrota, zapowiadając moje przybycie. Odmówiłam tartinki i cały czas miałam
wciągnięty brzuch. Pod tysiącem szklanych kandelabrów zatańczyłam z
dziesięcioma starszymi dżentelmenami, którzy nie mieli niczego do powiedzenia,
ale nie powstrzymało to ich od gadania. Odpowiadałam tylko rzeczywiście albo w istocie,
albo naprawdę pan tak uważa? Za
dziesięć dwunasta uciekłam na schody pałacu, gdzie czekał już na mnie jej
powóz.
- Czy już wystarczy? – zapytała, strzepując włos z
mojej rękawiczki.
Ale była w wieku mojej matki, a ja tylko młodą
dziewczyną, która musiała zatroszczyć się o swoją przyszłość. Głosy zaczynały
mamrotać. Każdy mówił, żebym zrobiła coś innego.
– Przywieź mnie tutaj jutro – poprosiłam.
Więc pojawiła się znowu, kiedy gotowała się zupa, i
wyjęła ze swojej kieszeni srebrną łyżkę, żeby mnie nakarmić. Nasze palce
rysowały obrazki w popiele, niewyraźne sylwetki ptaków i wysp. Pokazała mi, jak
błyszczą mi oczy, jak szeroko kloszuje się moja suknia, kiedy się obracam, jak
tańczyć walca bez zawrotów głowy. Przywdziałam teraz zieloną satynę; nie
rozpoznałaby mnie własna matka.
Na balu tej nocy przeżyłam wiele rzeczy. Chichotałam
z dowcipów króla, przyjęłam jedno skrzydełko kurczaka i pogryzałam je z gracją.
Trzy razy tańczyłam z księciem, którego dłoń drżała na moich drobnych plecach.
Zapytał mnie o ulubiony kolor, ale nie znałam odpowiedzi. Zapytał, jak się nazywam
i przez chwilę nie pamiętałam.
Za pięć dwunasta, kiedy stopy zaczęły mnie boleć, zeszłam
na ostatni schodek i poczekałam, aż po mnie przyjedzie. W drodze do domu oparłam
głowę o jej wąskie ramię, a ona przybliżyła dłoń do mojego ucha.
- Czy już wystarczy? – spytała.
Ale nie musiałam słuchać wyjących głosów, żeby
wiedzieć, jak potoczy się ta historia, przyszłość była już zaplanowana.
- Przywieź mnie tutaj jutro – rzekłam.
Więc wróciła nazajutrz, kiedy popiskiwanie myszy
zaczęło działać mi na nerwy i oznajmiła, że zmieni je w moich woźniców, żeby
zabrały nas do miasta. Przysięgała, że jej mały palec to magiczna różdżka, i że potrafi zdziałać cuda. Zawsze umiała mnie
rozśmieszyć.
Tej nocy moja nowa suknia była czerwona i zwiewna.
Książę zawisł na moim ramieniu niczym jesienny liść, gotowy opaść. Orkiestra
grała w kółko tę samą melodię. Tańczyłam jak nakręcana baletnica i uśmiechałam
się, aż moja twarz zastygła w grymasie. Przełknęłam niewiele z tego, co mi
zaproponowano, a potem przechyliłam się przez balkon i wszystko zwymiotowałam.
Ledwo miałam czas, żeby otrzeć usta, gdy odnalazł
mnie książę żeby się oświadczyć.
Wyprowadził mnie na schody, gdzie sączyło się
księżycowe światło; zupełnie jak w baśni. Jego długie wąsy zaczęły drżeć, wyglądał
jak aktor na zapadającej się scenie. Kiedy tylko się odezwał, jego słowa utworzyły
obłok, w którym umiałam odczytać przyszłość.
Prawie go nie słyszałam. Głosy wrzeszczały. Tak tak tak powiedz tak zanim stracisz
szansę beznadziejna dziewucho.
Otworzyłam usta, ale nic nie powiedziałam. Nie bałam
się tego człowieka, jego oświadczyny były białe i miękkie, swobodne jak mgła. Nie
miałam czego się obawiać. Ale właśnie wtedy północny dzwon zaczął wydzwaniać
długi orszak dni, wspaniałych dni i bezksiężycowych nocy. I zeskoczyłam ze
schodów, gubiąc po drodze but.
Krzaki podarły moją suknię na strzępy. Na trawniku
było zupełnie cicho. Czekała na mnie w cieniu. Nie zapytała, czy już wystarczy.
Całkiem poplątałam historię. Jak mogłam nie
zauważyć, że jest taka piękna? Musiałam po drodze zgubić wszystkie słowa.
Wyciągnęłam ku niej rękę.
Mogłam usłyszeć jej zdumiony oddech.
- A co z bucikiem? – zapytała.
- Ocierał mi piętę – odparłam.
- A co z księciem?
- Znajdzie sobie kogoś, jeśli nie podda się zbyt
szybko.
- A co ze mną? – spytała bardzo cicho. – Jestem na
tyle stara, by być twoją matką.
Palcem rysowała zaklęcia na mojej szyi.
- Nie jesteś moją matką – powiedziałam. – Jestem na
tyle dojrzała, by zobaczyć różnicę.
Rzuciłam drugi but w jeżyny, gdzie zawisł, migocząc.
A potem zabrała mnie do domu, albo to ja zabrałam ją
do domu, albo obie wyruszyłyśmy do miejsca, które mogło nim być.
Rankiem
zapytałam:
- Kim byłaś, zanim pojawiłaś się w mojej kuchni?
A ona
odpowiedziała:
- Opowiedzieć ci
moją historię? To opowieść o ptaku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz