stycznia 24, 2018

Emma Donoghue - Opowieść o bucie


Emma Donoghue – Opowieść o bucie

Zanim przyszła, panowało zimno.
Odkąd umarła moja matka, puchowe łoże było twarde niczym kamienna posadzka. Każde wypowiedziane słowo było śliskie jak żaba. Cokolwiek wkładałam na grzbiet, ocierało me ciało jak parciany worek. W mojej głowie słyszałam pukanie, ale kiedy dobiegałam do drzwi, nikt za nimi nie stał. Dni ulatywały jak kurz zdmuchnięty z opuszków palców.
Szorowałam i zamiatałam, bo nie było nikogo, kto zrobiłby to za mnie. Zgarniałam popiół własnymi rękami i czyściłam podłogę na krwawiących kolanach. Liczyłam ziarenka ryżu i przebierałam czarną i czerwoną fasolę.
Nikt mnie do tego wszystkiego nie zmuszał, nikt na mnie nie krzyczał, nikt nie karał mnie poza mną samą. Piskliwe głosy skrzeczały we mnie. Ruszaj się, leniwy brudasie. Głosy w mojej głowie znały odpowiedź na każde pytanie. W niektóre dni pytały, czemu jeszcze żyję. Szukałam pośród nich głosu matki, ale nie byłam w stanie jej usłyszeć przez resztę hałasu.
Kiedy kończyłam wszystko, co właściwie mogło być zrobione, na koniec dnia, głosy cichły. Klękałam przy palenisku i patrzyłam w żarzące się węgle, dopóki nie zwilgotniały mi oczy. Przypuszczam, że próbowałam wyobrazić sobie przyszłość. W niektóre noce płakałam, gładząc się po włosach własną dłonią, aż zapadłam w sen.
Kiedyś, kiedy znów pobiegłam ku drzwiom, za którymi nikogo nie było, znowu ujrzałam pustkę, lecz obca stała tuż za mną. Pomyślałam przez chwilę, że musiała wyjść z płomieni. Jej oczy płonęły, a brwi były szare jak popiół.
Obca powiedziała, że muszę być zmęczona, i że zamiatanie może poczekać. Zabrała mnie do ogrodu i pokazała leszczynę, której nigdy wcześniej nie widziałam. Zaczęłam zadawać pytania, ale przyłożyła swój drobny palec do mych ust, tak, że mogłam usłyszeć gruchanie synogarlicy na najwyższej gałęzi.
Okazało się, że znała moją matkę, kiedy ta jeszcze żyła. Powiedziała, że to drzewo matki.
Jak zacząć, aby opisać te wszystkie przemiany? Stare, zakurzone życie obróciło się w nowe.  Przyoblekła moje ciało w błękitne jedwabie, tańczyłam w kryształowych pantofelkach.
A potem, ponieważ ją o to prosiłam, zabrała mnie na bal. Czy nie o to prosi każda dziewczyna?
Jej powóz zawiózł mnie aż pod schody pałacu. Dokładnie wiedziałam, jak się zachowywać. Uśmiechałam się uroczo, kiedy otwarto wrota, zapowiadając moje przybycie. Odmówiłam tartinki i cały czas miałam wciągnięty brzuch. Pod tysiącem szklanych kandelabrów zatańczyłam z dziesięcioma starszymi dżentelmenami, którzy nie mieli niczego do powiedzenia, ale nie powstrzymało to ich od gadania. Odpowiadałam tylko rzeczywiście albo w istocie, albo naprawdę pan tak uważa? Za dziesięć dwunasta uciekłam na schody pałacu, gdzie czekał już na mnie jej powóz.
- Czy już wystarczy? – zapytała, strzepując włos z mojej rękawiczki.
Ale była w wieku mojej matki, a ja tylko młodą dziewczyną, która musiała zatroszczyć się o swoją przyszłość. Głosy zaczynały mamrotać. Każdy mówił, żebym zrobiła coś innego.
– Przywieź mnie tutaj jutro – poprosiłam.
Więc pojawiła się znowu, kiedy gotowała się zupa, i wyjęła ze swojej kieszeni srebrną łyżkę, żeby mnie nakarmić. Nasze palce rysowały obrazki w popiele, niewyraźne sylwetki ptaków i wysp. Pokazała mi, jak błyszczą mi oczy, jak szeroko kloszuje się moja suknia, kiedy się obracam, jak tańczyć walca bez zawrotów głowy. Przywdziałam teraz zieloną satynę; nie rozpoznałaby mnie własna matka.
Na balu tej nocy przeżyłam wiele rzeczy. Chichotałam z dowcipów króla, przyjęłam jedno skrzydełko kurczaka i pogryzałam je z gracją. Trzy razy tańczyłam z księciem, którego dłoń drżała na moich drobnych plecach. Zapytał mnie o ulubiony kolor, ale nie znałam odpowiedzi. Zapytał, jak się nazywam i przez chwilę nie pamiętałam.
Za pięć dwunasta, kiedy stopy zaczęły mnie boleć, zeszłam na ostatni schodek i poczekałam, aż po mnie przyjedzie. W drodze do domu oparłam głowę o jej wąskie ramię, a ona przybliżyła dłoń do mojego ucha.
- Czy już wystarczy? – spytała.
Ale nie musiałam słuchać wyjących głosów, żeby wiedzieć, jak potoczy się ta historia, przyszłość była już zaplanowana.
- Przywieź mnie tutaj jutro – rzekłam.
Więc wróciła nazajutrz, kiedy popiskiwanie myszy zaczęło działać mi na nerwy i oznajmiła, że zmieni je w moich woźniców, żeby zabrały nas do miasta. Przysięgała, że jej mały palec to magiczna różdżka,  i że potrafi zdziałać cuda. Zawsze umiała mnie rozśmieszyć.
Tej nocy moja nowa suknia była czerwona i zwiewna. Książę zawisł na moim ramieniu niczym jesienny liść, gotowy opaść. Orkiestra grała w kółko tę samą melodię. Tańczyłam jak nakręcana baletnica i uśmiechałam się, aż moja twarz zastygła w grymasie. Przełknęłam niewiele z tego, co mi zaproponowano, a potem przechyliłam się przez balkon i wszystko zwymiotowałam.
Ledwo miałam czas, żeby otrzeć usta, gdy odnalazł mnie książę żeby się oświadczyć.
Wyprowadził mnie na schody, gdzie sączyło się księżycowe światło; zupełnie jak w baśni. Jego długie wąsy zaczęły drżeć, wyglądał jak aktor na zapadającej się scenie. Kiedy tylko się odezwał, jego słowa utworzyły obłok, w którym umiałam odczytać przyszłość.
Prawie go nie słyszałam. Głosy wrzeszczały. Tak tak tak powiedz tak zanim stracisz szansę beznadziejna dziewucho.
Otworzyłam usta, ale nic nie powiedziałam. Nie bałam się tego człowieka, jego oświadczyny były białe i miękkie, swobodne jak mgła. Nie miałam czego się obawiać. Ale właśnie wtedy północny dzwon zaczął wydzwaniać długi orszak dni, wspaniałych dni i bezksiężycowych nocy. I zeskoczyłam ze schodów, gubiąc po drodze but.
Krzaki podarły moją suknię na strzępy. Na trawniku było zupełnie cicho. Czekała na mnie w cieniu. Nie zapytała, czy już wystarczy.
Całkiem poplątałam historię. Jak mogłam nie zauważyć, że jest taka piękna? Musiałam po drodze zgubić wszystkie słowa. Wyciągnęłam ku niej rękę.
Mogłam usłyszeć jej zdumiony oddech.
- A co z bucikiem? – zapytała.
- Ocierał mi piętę – odparłam.
- A co z księciem?
- Znajdzie sobie kogoś, jeśli nie podda się zbyt szybko.
- A co ze mną? – spytała bardzo cicho. – Jestem na tyle stara, by być twoją matką.
Palcem rysowała zaklęcia na mojej szyi.
- Nie jesteś moją matką – powiedziałam. – Jestem na tyle dojrzała, by zobaczyć różnicę.
Rzuciłam drugi but w jeżyny, gdzie zawisł, migocząc.
A potem zabrała mnie do domu, albo to ja zabrałam ją do domu, albo obie wyruszyłyśmy do miejsca, które mogło nim być.

Rankiem zapytałam:
-  Kim byłaś, zanim pojawiłaś się w mojej kuchni?
A ona odpowiedziała:

- Opowiedzieć ci moją historię? To opowieść o ptaku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 bajariusz , Blogger